Dookoła Jeziora Nidzkiego

Jakiś czas temu wpadłem na pomysł, żeby pojechać w miejsce którego dawno nie odwiedziłem, a do którego czuję sentyment – Jezioro Nidzkie. Spędziłem tam wraz z kumplami i koleżankami kilka szalonych wakacyjnych wypadów na początku lat dziewięćdziesiątych. Czyli byłem wtedy bardzo młody i zwariowany ale brzydki jak teraz.

„Łyknął, krzyknął, przewróciło. Trzyma, już go ni ma.”   :)

Oczywiście ostatnio sporo się u mnie kręci w leśnych klimatach miał więc to nie być jakiś zwyczajny, książkowy wypad na miejscówkę autem – grill, kiełba, piwo i do domu. Wymyśliłem, żeby zrobić sobie spacerek dookoła jeziora. Jako że wyprawa taka jest nie lada atrakcją zaprosiłem do uczestnictwa w niej chyba z setkę znajomych. Nikt mnie nie lubi – każdy wykręcał się jak mógł (studia, praca, okres, noga się złamała, teściowa umiera) więc chętnych nie było. Chociaż… Jeden się znalazł – mało się znamy więc się wpakował chłopak…  :)

Sobota, 27 kwietnia, godz. 1:15
Pobudka. Ostatnie graty, prowiant do plecaka i pakowanie się do auta. Spod domku wyjechałem trochę po drugiej. Kierunek – okolice Sochaczewa – tam podjazd po kumpla – Arka Phobix’a i dalej w drogę. Ogólnie trasa wyglądała mniej więcej tak: Skierniewice – Sochaczew – Płońsk – Ciechanów – Przasnysz – Chorzele – Szczytno – Ruciane-Nida.
Trasy tej był więc kawałek – ponad 250 kilometrów i mimo że nie była to trasa szybkiego ruchu –  bardziej powolnego (pozdrowienia dla panów łatających te wyrwy!) – minęła szybko. Całą drogę gaworzyliśmy z Arkiem o sprawach ważnych, mniej ważnych oraz o przysłowiowej dupie Maryni mimo, że żaden z nas jej nawet nie zna.

Sobota, ok. godz.. 6:00 – jesteśmy na miejscu. Startujemy z Rucianego-Nidy, z ul. Gałczyńskiego (os. Nida). Po lewej szpej Arka, po prawej mój. Plecaki z całym sprzętem, żarciem i wodą ważyły po około 20 kg.

Kierujemy się w stronę miejscowości Krzyże. Kawałek osiedla Nida i mamy piękny las.

Idziemy na zmianę – to lasem, to drogą.

Tutaj wspomnę, że wcześniej umówiłem się na spotkanie ze znajomym z leśnego forum – Q_x’em. Łukasz Q_x wyruszył w drogę już w czwartek, wystartował ze Szczytna, w piątek wieczorem dotarł nad Jezioro Nidzkie i tu na nas poczekał.

Spotkaliśmy się po drodze i ruszyliśmy przed siebie. Weszliśmy wgłąb puszczy i naszym oczom ukazał się las krzyży. To znaczy sam las oraz piękne jezioro. Do Krzyży zostało nam jeszcze kilka kilometrów.

 

 

 Po drodze mijaliśmy bagna, bagienka. Tu poniżej widać iż skręciliśmy w prawo.

 Szło się dobrze. Komarów jeszcze nie było, za to z relacji Q_x’a, dla którego sobota była juz trzecim dniem tułaczki dowiedzieliśmy się, że kleszczy jest zatrzęsienie. Każdy z nas uzbroił się w różnego rodzaju repelenty mające nas chronić przed tymi sk[…]wysyńskimi małymi czupakabrami.

 Oprócz pięknego lasu i jeziora trafialiśmy na ładnie prezentujące się kompozycje martwej natury.

Krótki odpoczynek nad Jeziorem Wesołek. Tu było najwięcej kleszczy. To że nas atakowały nie dziwi – i czupakabra jeść musi ale żeby kleszcz wpieprzał karimatę to pierwszy raz w życiu widziałem.   :)

Przerwa na herbatkę, odpoczynek i dalej w drogę!

 Szło nam jak ta lala, za moment dotarliśmy do Krzyży.

 Gdzie w sklepiku zaopatrzyliśmy się w wodę i pognaliśmy dalej.

 Binduga Bobrowa. Sentymentalne dla mnie pole namiotowe.   :)   Ostatnio byłem w tym miejscu jakieś 10 lat temu.Oprócz tego, że drzewka przy brzegu porosły nic tu się specjalnie nie zmieniło.

Ludzie to ch[…]je. Na polu przewracają się butelki po piwie, a na polu stoją pojemniki na śmieci. Mimo tego, że walające się tu i ówdzie butelki to gówniany widok, Łomża zawsze cieszy.   :)

Po krótkim odpoczynku, poleżeniu na trawce, wchłonięciu batoników, jabłek i tym podobnych pomarańczy ruszyliśmy w stronę Karwicy. Droga też znajoma…

Później już był spory kawał lasu…

 Lasu, lasu…

 Phobix zaczął już delikatnie dawać do zrozumienia iż jest deko zmęczony…

Zmęczony.

Nie żebym ja nie był   :)   Pierwszego dnia zrobiliśmy 26 kilometrów. Czas było rozbić obóz. Nocowaliśmy mniej więcej w połowie drogi pomiędzy Karwicą a Wiartlem.

 Powyżej moja chałupa.

 Tutaj Arka Phobixa.

 A tutaj Łukasza Q_x’a

A tu ekipa, od lewej: Q_x (ze śpiworem w ciężarówki), Phobix i ja.   :)

Noc z soboty na niedzielę upłynęła szybko, spać położyliśmy się wcześnie, bo byliśmy trochę zmęczeni. Gdybyśmy wiedzieli, że w sobotę rano będzie padać do jedenastej…   :)

Niedziala, ok. godz. 11:00. Tak, w niedzielę wyleźliśmy spod tarpów dopiero około jedenastej. Późno było więc poleciało szybkie śniadanie w postaci kultowej jajecznicy na cebuli + herbata.
W tym miejscu pożegnaliśmy się z Łukaszem, bo musiał odbijać z powrotem do Szczytna i ruszyliśmy w drogę we dwóch.

Było chłodno, mokro ale PIĘKNIE!  :)

Po drodze trafiliśmy na jedną z zaginionych wiosek Puszczy Piskiej – Przerośl, po której został tylko mały cmentarz oraz zarośnięte już lasem fundamenty domów.

 

Cisnęliśmy dalej w stronę Wiartla. Tym razem Phobix smarował jak mały samochodzik. W Wiartlu kupiliśmy wodę, chleb, jakieś słodycze i dalej na północ…

W niedzielę przeszliśmy około 18 kilometrów. Miejsce na obóz wybieraliśmy już w pośpiechu przed zmrokiem. Miejscówka wypadła nam kawałek drogi za wsią Szeroki Bór. Tym razem posiedzieliśmy trochę przy ogniu ale też nie za długo bo zaplanowaliśmy wczesną pobudkę.
Arek wieczorem łyknął energetyka i zasnąć nie mógł biedak. Poza tym w nocy czy nad ranem już zbudzili nas myśliwi – polowali gdzieś dalej ale huk wystrzałów niósł się pięknie lasem. No i jeszcze zimno było – w nocy obudziłem się i wciągałem pospiesznie na dupę spodnie, a na klatę dodatkową bluzę.

Poniedziałek ciut świt, 4:00 rano.  Pobudka. :)
W nocy było zimno. Temperatura spadła tak do ok. -3°C. Wypiliśmy tylko herbatę, głodni nie byliśmy ze względu na późną i obfitą kolację. Pakując majdan musiałem delikatnie składać tarpa, bo ze względu na wilgoć był zamrożony…

Ruszylismy w drogę, słońce pięknie już grzało ale mimo to było zimno. Założyliśmy koszulki, polary, a i tak co jakiś czas zatrzymywaliśmy się w prześwitach lasu, żeby ogrzać się promieniami słońca.

 Do miejsca docelowego zostało nam niecałe 10 km. Mimo że staraliśmy się iść lajtowo wlokłem się jak potłuczony – bąble na stopach dawały się we znaki.   :)    Arek całkiem odwrotnie niż pierwszego dnia – mimo, że prawie zupełnie nie spał kroczył dziarsko.

I tak dotarliśmy do Rucianego.

Poniedziałek, ok. godz. 9:45
Na tę samą ławeczkę na ulicy Gałczyńskiego osiedlu Nida dotarliśmy przed dziesiątą. Bogatsi o kilka doświadczeń oraz o piękne leszczynowe kijki…  :D

Wypad jak dla mnie bomba!
Choć nie jestem przyzwyczajony do łażenia kilometrami ze sporym obciążeniem na plecach wyprawa bardzo mi się podobała. Cały czas coś się działo, krajobraz, warunki, pogoda, miejsca – wszystko się zmieniało każdej minuty…  SUPER! Polecam takie spacerki!

Trasa: Ruciane Nida – Pranie – Krzyże – Karwica – Wiartel – Szeroki Bór – Ruciane-Nida. Dystans ok. 52 km.

:)

Kilka strzałów od Phobix’a:

A tak wyglądałem na ostatnim tysiącu metrów :D

Dodaj komentarz