Spływ. Pisa, lipiec 2013.

Spływ Pisą, lipiec 2013.

…i po spływie!  :)

Planowany w zeszłym roku spływ Pisą z różnych przyczyn niedoszły do skutku miał okazję zrealizować się w tym roku. Dzięki temu, że chciało się mi oraz kilku moim znajomym.  :)

Założenia były takie, żeby przepłynąć całą Pisę – od źródełka – od Jeziora Roś do ujścia – do Narwi. Czyli plan był prosty. :)

Po kolei więc – zebrałem chętnych na spływ znajomych, ustaliliśmy termin, później wyszukałem firmę, która zajmuje się wynajmem kajaków (AS-TOURS, www.splywy.pl szczerze POLECAM!), zarezerwowałem odpowiednią ilość kajaków i czekałem na ten dzień!

Ten dzień, czyli 12 lipca był inny niż poprzednie. Poprzednie były upalne, piątek dwunastego od rana był deszczowy.   :)   Ale OK, bazę wypadową mieliśmy w Łomży, zamówiony transport bus podstawił się punktualnie i o 7:30 zaczęliśmy się pakować do środka lokomocji w postaci dużego Mercedesa (Mercedesy chyba). Pakowanie poszło szybko i sprawnie, około ósmej ruszyliśmy w drogę. Padało oczywiście bez przerwy i coraz intensywniej.

Chwilę po starcie w trasę zadzwoniła do mnie Pani Izabella z AS-Tours’u, wiedziona zapewne doświadczeniem spodziewała się, że tak jak większość normalnych ludzi odwołamy imprezę ze względu na koszmarne warunki atmosferyczne. Padło pytanie czy naprawdę mają nam pakować te kajaki, czy jednak odpuszczamy. Spojrzałem na przednią szybę busa – lało! Rozejrzałem się po busie, wszystkie mordy uśmiechnięte. Odpowiedź brzmiała oczywiście TAK.  :)   Po kilku minutach Pani Izabella zadzwoniła raz jeszcze tym razem targana zapewne ludzkimi odruchami współczucia i zaoferowała, że gratis dorzucą nam fartuchy ochronne, które w naszym przypadku sprawdzić się miały jako falochrono-zapory przeciwtajfunowo-sztormowe.  :)
Aha… Dzwoniła jeszcze moja matka rodzona Maria z radosną informacją, iż zapomniałem zabrać ze sobą woreczka z żarciem. „Co tam żarcie? Schudnę trochę.” pomyślałem.  :)

Rachu-ciachu i dotarliśmy na miejsce – plażę miejską w Piszu na jeziorze Roś. Miejsce piękne – ładna trawka, ławeczki, stoliczki, daszki, sanitariaty, piękna plaża, ulewa, silny wiatr i ani jednej duszy. Tylko my.

W kilka minut wypakowaliśmy z busa wszystkie graty i każdy z nas zaczął grzebać w swoich pakunkach płaszczy, kurtek i innych urządzeń przeciwdeszczowych. W sumie teraz zastanawiam się po co to zakładaliśmy skoro byliśmy już cali mokrzy.

Oprócz nas na miejsce dotarli Dominik vel Ohar oraz Cyprian z ośmioletnim synem Patrykiem. Żony ich przywiozły na miejsce. Zostawiły i pozwoliły płynąć. Od razu pomyślałem, że ich nie kochają.   :D

Nie mam pojęcia dlaczego ale staliśmy tam przemoczeni, trochę przerażeni, a nikt nie marudził! Twarda ekipa. Nawet kobiałki nadal były uśmiechnięte.   :)

Chwilę później pojawiły się kajaki. Szybko je zwodowaliśmy i zaczęliśmy do nich pakować swoje klamoty. Wszystko robione było w biegu tak, jakby każdy z nas nie mógł doczekać się wypłynięcia na falujące, smagane ulewą jezioro.  :)

Wypłynęliśmy. Od razu uderzyły mnie dwie kwestie: 1. Woda w jeziorze była bardzo ciepła, 2. W kajaku było mi ciepło!   :)

Na jezioro wypłynęliśmy około 10:15. Kierowaliśmy się w stronę ujścia – tam, gdzie zaczyna się rzeka. mimo, że lało było fajnie, wszyscy ochoczo wiosłowali i każdy miał na twarzy wyrysowanego banana. To bardzo mnie cieszyło!  :)    Mijaliśmy po kolei mosty w Piszu, całe miasteczko, jakieś zakłady przemysłowe na jego skraju… Po czym cywilizacja się skończyła i zaczęła się dzika natura. Po drodze na całej trasie spotykaliśmy dużo łabędzi z młodymi, różnego rodzaju pływające zwierzaki, etc.

Pierwszy postój zrobiliśmy po około dwunastu kilometrach od startu. Nadal lało! Naprawdę deszcz był intensywny. Na postoju w małym lasku zrobiło się nam chłodno, na szybko rozstawionych palnikach zagotowaliśmy wodę, poszły jakieś herbatki, gorące kubki i tym podobne łakocie, po czym pospiesznie zapakowaliśmy się do kajaków, bo tam było cieplej.  :)

Płynęło się fajnie, do deszczu przyzwyczailiśmy się na tyle, że kiedy około 14:30 przestało padać, było jakoś tak dziwacznie.   :D

Ze względu na tak zwane niesprzyjające warunki atmosferyczne oraz nieuszczelniany aparat fotograficzny wyciągnąłem ze szczelnego ukrycia tenże dopiero na pierwszym biwaku. Po przepłynięciu około 34 kilometrów w okolicach wsi Wincenta znaleźliśmy fajną łączkę w sam raz na obóz. Było jakoś po godzinie osiemnastej.

Szybko i sprawnie rozbiliśmy obozowisko, rozwiesiliśmy na sznurach masę mokrych ciuchów, odpaliliśmy ognisko i kuchenki, przygotowaliśmy żarcie, herbatki, sratki…

Wszyscy byli nadal uśmiechnięci, a nawet dumni:

Spływ Pisą, lipiec 2013.

Spływ Pisą, lipiec 2013.

Spływ Pisą, lipiec 2013.

Spływ Pisą, lipiec 2013.

Delektowaliśmy się bezdeszczową pogodą. Na kilkanaście minut pojawiło się nawet słońce, którego byłem już prawie pewien, że nigdy nie zobaczę…  :D

Z pełnymi brzuszkami, w suchych ciuchach ucinaliśmy sobie pogawędki, leciały żarty, totalny luz. Ze względu na to iż poprzedniej nocy spaliśmy krótko, a dzień należał do męczących raczej część z nas, w tym i ja spać położyliśmy się wcześnie, niedługo po zachodzie słońca.

Spływ Pisą, lipiec 2013.

Spływ Pisą, lipiec 2013.

Rano przywitała nas piękna pogoda. Było słonecznie i ciepło. W dobrych humorach spałaszowaliśmy śniadanie i zaczęliśmy pakować szpej do naszych ubotów.

Spływ Pisą, lipiec 2013.

Spływ Pisą, lipiec 2013.

Spływ Pisą, lipiec 2013.

Ze względu na niższe prędkości przelotowe swojego dmuchańca Sevylor Dawid vel. Predator wyruszył w trasę pierwszy tak około 45 minut przed naszym startem. Spakowani jeszcze się trochę pobyczyliśmy i dopiero naprawdę wypoczęci wsiedliśmy do naszych bolidów i powiosłowaliśmy z biegiem Pisy.

Spływ Pisą, lipiec 2013.

Spływ Pisą, lipiec 2013.

Spływ Pisą, lipiec 2013.

Spływ Pisą, lipiec 2013.

Pierwszy przystanek zarządziliśmy w miejscowości Kozioł, gdzie uzupełniliśmy zapasy w pobliskim sklepie.

Spływ Pisą, lipiec 2013.

Spływ Pisą, lipiec 2013.

Spływ Pisą, lipiec 2013.

Spływ Pisą, lipiec 2013.

Spływ Pisą, lipiec 2013.

Jak zwykle trochę żartów, dużo rozmów o poważnych rzeczach, jeszcze więcej o pierdoletach różnej maści i dalej w drogę.

Po drodze mijaliśmy kajakową ekipę Pisko-Warszawsko-Trójmiejską, która trasę Pisz – Nowogród próbowała pokonać już trzeci rok z rzędu. Na ich przykładzie zobaczyłem co znaczy relaks („a co się będziemy męczyć, jeszcze za własne pieniądze?”) oraz zauważyłem, że z użyciem kajaków da się uprawiać zaawansowany tratwing. Piękne to było!   :)
Po zapoznaniu się z kolegami wodniakami oraz przyjęciu poczęstunków różnego rodzaju – płynnych i innych ;) łakoci pożegnaliśmy się z wesołą ekipą i kontynuowaliśmy wiosłowanie…

W tym miejscu chciałbym serdecznie podziękować w.w. ekipie za poczęstunek pysznościami! Cool!!!!  ;)
Panowie – mam nadzieję, że się spotkamy i będę miał okazję się oddźwięczyć!

Część naszej ekipy w postaci Łukasza i Janka zostali z nimi na dłużej i – o dziwo – dotarli do nas jeszcze tego samego dnia!  :)
W sobotę płynięcie szło równie dobrze jak i w piątek, przez około godzinkę z przerwami popadało ale ogólnie pogoda była dobra – trochę słońca, trochę chmur. Cud!

Sobotę z wynikiem dziennym około 28 kilometrów zakończyliśmy gdzieś na wysokości wsi Cieciory i Gietki. Na prawym brzegu trafiła się nam fajna łączka na skraju lasu. Tak jak poprzednio rozkładanie obozu poszło szybko i sprawnie. Ale tutaj pobiesiadowaliśmy zdecydowanie dłużej! Było wesoło!

Spływ Pisą, lipiec 2013.

Spływ Pisą, lipiec 2013.

Spływ Pisą, lipiec 2013.

Spływ Pisą, lipiec 2013.

Spływ Pisą, lipiec 2013.

Spływ Pisą, lipiec 2013.

 

Spływ Pisą, lipiec 2013.

 Łomża rządziła! Jak zawsze!  :)

Spływ Pisą, lipiec 2013.

 

Spływ Pisą, lipiec 2013.

Spływ Pisą, lipiec 2013.

Spływ Pisą, lipiec 2013.

Rysiek za dnia obsługiwał kuchnię, wieczorem przeistaczał się w barmana. I jedno i drugie czynił z pasją.   :)
Święta prawda że wszystkie Ryśki to fajne chłopaki.

Spływ Pisą, lipiec 2013.

Spływ Pisą, lipiec 2013.

Na powyższych rycinach widać biwakową wersję Happy Meal.

Biesiadowaliśmy naprawdę długo. Tak długo, że aż za dużo na jedną stronę relacji.  :)   Po więcej klikaj więc dalej >>>

Dodaj komentarz