Marshall Canoe 2017 – Czarna Hańcza

15 lipca, sobota, dzień drugi

O szóstej jakieś piękne dzwonki z pobliskiego klasztoru odegrały poranne zorze, czy jakieś tam inne skoczne melodie. Obudziłem się i już zasnąć nie mogłem.

Wygrzebałem się więc z ciepłego psiwora i postanowiłem przygotować śniadanie moim pokemonom. Pierwszy poranny posiłek na tym spływie określony był w spływowym menu jako ZŚK, czyli Zestaw Śniadaniowo-Kolacyjny. Składnikami tegoż były, całkiem niezła puszka mięcha z wysoką zawartością tegoż, a małą chemikaliów, ser żółty w plastrach, dżem, jaja na twardo, kakao, herbata. Do wyboru, do koloru!
Zestaw ten przewijał się niemal każdego dnia od rana. „Kolacyjny” był dlatego, że co dzień coś tam z niego zostawało jeszcze na kolację, to dżem, to plasterki sera, itp.

Pokemony moje czyli Duży, Mądry i Kudłaty zerwali się na równe nogi około ósmej. Zerwali się jest może napisane troszkę na wyrost, poprawię więc na: wygrzebali się z pieleszy.
Po opitoleniu śniadania czekał nas caaalutki dzień laby i nic nie robienia. Czyli to co ja kocham najbardziej, gdyż bardzo lubię aktywnie spędzać czas wolny.

Na miejsce naszego biwaczenia dotarli tego dnia ostatni zapowiedziani spływowicze. Od rana do wieczora był prawdziwy chillout, niech pokażą to ryciny:


Pogoda dopisała, bawiliśmy się przednio!

Wieczorem malutkie ognisko, pogaduchy i lulu, gdyż rano…